@wo
"Ale on się tak skiepścił dopiero na etapie "The Wall"."
O ile dobrze pamiętam czytaną w nastolectwie książkę Weissa, tuż przed nagraniem "The Wall" zespół praktycznie nie istniał. Tak się jednak złożyło, że Gilmour, Mason i Wright powierzyli oszczędności jakiemuś ówczesnemu Madoffowi który to wszystko wtopił. Dlatego - postawieni przed wizją licytacji majątku - postanowili nagrać nową płytę. Tyle, że los projektu zależał od Watersa, który miał nadal kasy wbród, bo nie dał nikomu się oszwabić. W rezulatcie, kiedy koledzy do niego przyszli mógł postawić ultimatum: nagramy to, co skomponowałem, albo spaduwa. Podobno puścił im wtedy dwie taśmy z materiałem w wersji głos+pudło: jednym z nich było "The Wall", drugim (bodajże) "Pros and Cons of Hitchhicking". Weiss cytował w tym miejscu Gilmoura, który powiedział, że z dwojga złego wybrali tą mniej okropną.
Ogólnie: aż do "Wish You Were Here" Emo (i Ego) Watersa były jako-tako trzymane w szachu przez kolegów, potem patos wziął górę i rządził (na "Final Cut" i u Watersa solo) forever after.
@airborell
"Żeby sobie zarobić nawet na "taką sobie niszową sławę" jak Buckley czy Drake, trzeba by tragicznie umrzeć, a najlepiej przedtem wydać parę wybitnych płyt. Barrett nie spełnia żadnego z tych przypadków. "
Po co od razu umierać? I bez tego los Barreta był wystarczająco smutny. A co do "wybitnych" płyt, to wybacz, ale tego typu dywagacje to właśnie rodzaj geekowatego nastolactwa którego chcę uniknąć. Nigdzie w ogóle nie twierdziłem, że "Piper" to Wybitne Dzieło: ale owszem, wolę go od jakiejkolwiek późniejszej płyty Floydów. Podobnie wolę "Madcap laughs" od dowolnej płyty Drake'a; przy czym w obydwu przypadkach jestem w stanie uzasadnić swoje opinie bez odwoływania się do jakiejś urojonej "wybitności". (U Floydów np., jak już pisałem, nie podoba mi się patos i braki w poczuciu humoru).
"Zresztą IMO legenda Barretta służy IMO głównie do dissowania późniejszych Floydów przez takich jak Ty. "
Faktem jest, że flejmy "PF z Sydem" vs. "PF bez Syda" mają w sobie wiele z ducha sporów "Młody Marks czy Stary?". Dynamika jest następująca: po tym, jak ktoś odkrywa, że "The Wall" cokolwiek trąci chałą, zaczyna widzieć czas, w którym uznawał ową płytę za Wybitne Dzieło jako okres Błędów i Wypaczeń. Potem odkrywa, że watersowski patos widać już, w zasadzie, dużo wcześniej. Na końcu samokrytyki szuka "Prawdziwych, Dobrych Floydów" w heroicznych czasach Syda. Ale jeśli ja po prostu lubię Syda a nie lubię floydów?
"Ale on się tak skiepścił dopiero na etapie "The Wall"."
O ile dobrze pamiętam czytaną w nastolectwie książkę Weissa, tuż przed nagraniem "The Wall" zespół praktycznie nie istniał. Tak się jednak złożyło, że Gilmour, Mason i Wright powierzyli oszczędności jakiemuś ówczesnemu Madoffowi który to wszystko wtopił. Dlatego - postawieni przed wizją licytacji majątku - postanowili nagrać nową płytę. Tyle, że los projektu zależał od Watersa, który miał nadal kasy wbród, bo nie dał nikomu się oszwabić. W rezulatcie, kiedy koledzy do niego przyszli mógł postawić ultimatum: nagramy to, co skomponowałem, albo spaduwa. Podobno puścił im wtedy dwie taśmy z materiałem w wersji głos+pudło: jednym z nich było "The Wall", drugim (bodajże) "Pros and Cons of Hitchhicking". Weiss cytował w tym miejscu Gilmoura, który powiedział, że z dwojga złego wybrali tą mniej okropną.
Ogólnie: aż do "Wish You Were Here" Emo (i Ego) Watersa były jako-tako trzymane w szachu przez kolegów, potem patos wziął górę i rządził (na "Final Cut" i u Watersa solo) forever after.
@airborell
"Żeby sobie zarobić nawet na "taką sobie niszową sławę" jak Buckley czy Drake, trzeba by tragicznie umrzeć, a najlepiej przedtem wydać parę wybitnych płyt. Barrett nie spełnia żadnego z tych przypadków. "
Po co od razu umierać? I bez tego los Barreta był wystarczająco smutny. A co do "wybitnych" płyt, to wybacz, ale tego typu dywagacje to właśnie rodzaj geekowatego nastolactwa którego chcę uniknąć. Nigdzie w ogóle nie twierdziłem, że "Piper" to Wybitne Dzieło: ale owszem, wolę go od jakiejkolwiek późniejszej płyty Floydów. Podobnie wolę "Madcap laughs" od dowolnej płyty Drake'a; przy czym w obydwu przypadkach jestem w stanie uzasadnić swoje opinie bez odwoływania się do jakiejś urojonej "wybitności". (U Floydów np., jak już pisałem, nie podoba mi się patos i braki w poczuciu humoru).
"Zresztą IMO legenda Barretta służy IMO głównie do dissowania późniejszych Floydów przez takich jak Ty. "
Faktem jest, że flejmy "PF z Sydem" vs. "PF bez Syda" mają w sobie wiele z ducha sporów "Młody Marks czy Stary?". Dynamika jest następująca: po tym, jak ktoś odkrywa, że "The Wall" cokolwiek trąci chałą, zaczyna widzieć czas, w którym uznawał ową płytę za Wybitne Dzieło jako okres Błędów i Wypaczeń. Potem odkrywa, że watersowski patos widać już, w zasadzie, dużo wcześniej. Na końcu samokrytyki szuka "Prawdziwych, Dobrych Floydów" w heroicznych czasach Syda. Ale jeśli ja po prostu lubię Syda a nie lubię floydów?