Ukłony.
W ramach anecdaty oraz własnych doświadczeń ze szkołami... Popieram przedpiścę, który zwrócił uwagę na funkcję "tresującą" (lub tresującą) szkoły, IMO b.niedocenianą w stosunku do funkcji edukacyjnej. Jako uczeń (w podstawówce jeszcze dość wybitny, może to wpłynęło jakoś na percepcję) uważałem ją za dominującą, a posłuszeństwo lub nie za ważniejsze często od wiedzy. Później stwierdziłem, że nasz "System" jest przynajmniej równie wiekistowski, co np. klasistowski - może to specyfika mej ówczesnej nastoletności, ale cóż, właśnie nastolatkiem jest być ciężko (chyba banalne). W razie konfliktu ucznia z nauczycielem uczeń mógł chyba tylko prosić innego nauczyciela o pomoc - lub np. zaatakować jego samochód albo coś;/ Pozycja ucznia wobec nauczyciela była żałosna. Kojarzę też z mej podstawówki i liceum dwóch wuefistów i księdza przeniesionych zaledwie za podglądanie i smyranie uczennic i uczniów. Z drugiej ręki od przyjaciółki - jej pan od ZPT rzucał obsceniczne, molestujące wypowiedzi, a gdy dziewczyny go nagrały i dały nagranie dyrektorce, pechowo zaginęło. Pewno trochę akurat w sprawie pedofilii się poprawiło.
Z drugiej strony teraz w szkołach ponadpodstawowych jest chyba jeszcze większy rygor niż w l. 90-tych, zamykanie drzwi, wpuszczanie i wypuszczanie o kontrolowanej porze, ochrona (która nie ogranicza wcale przemocy między uczniami, a pewnie między uczniami i nauczycielami też słabo), nie tak dawno mundurki, wzywanie policji na uczniów "narkomanów", "pewnie dilerów". Szczególnie uderzyły mnie klimaty w gimnazjum na
Szmulkach (slums w Warszawie), robiłem za ojczyma nastolatce dość niedawno i byłem przerażony.
Nie znam się na szkolnictwie, a funkcja "przystosowawcza" jest też potrzebna (proszę nie pomijajmy, nie czarujmy się aż tak Edukacją i Nauką, funkcja edukacyjna wydaje mi się przereklamowana, a raczej ograniczona w naszych warunkach). Intuicja podpowiada mi, że przyoszczędzenie na nauczycielach pogorszyłoby tylko sprawę, zatem racja redaktorze. Po co to pisałem? Myślę, że nie zawsze nauczyciel to superbohater kiełznający zdziczałą młodzież, czasem poniża, wyśmiewa, tresuje etc. i jego wszechwładza deprawuje, on lub ona jest agresorem wobec uczniów. Myślę, że z tym fajnie byłoby coś zrobić, tylko jak?, choćby w dyskursie, uczniowie są przedmiotami, myślimy gł. o nauczycielach, budżecie, rodzicach, czemu np. student gdzieniegdzie może oceniać wykładowców, a uczeń nauczycieli nie? Bo nie płaci? Bo nieletni (na ogół)? To nie człowiek czy jak?;)
Bardziej ontopicznie, jako uczeń stwierdziłem (i podtrzymuję opinię), że ZAROBKI NISKIE, ALE trochę jak krawężnikom, IM SIĘ PŁACI POCZUCIEM WUADZY.
W każdym razie kolejny argument, żeby na nauczycielach nie oszczędzać.
Ps. Klnę się na honor anonimowego łosia z internetu, i mój własny ojciec nauczyciel, akademicki ale zaczynał w liceum i również zauważyłem korelację z deprawowaniem od władzy. Emo, wiem, mam nadzieję, że nie nudne, jakoś nikt nie pisał w ten deseń, ktokolwiek ma, miał podobnie albo się zgadza?
W ramach anecdaty oraz własnych doświadczeń ze szkołami... Popieram przedpiścę, który zwrócił uwagę na funkcję "tresującą" (lub tresującą) szkoły, IMO b.niedocenianą w stosunku do funkcji edukacyjnej. Jako uczeń (w podstawówce jeszcze dość wybitny, może to wpłynęło jakoś na percepcję) uważałem ją za dominującą, a posłuszeństwo lub nie za ważniejsze często od wiedzy. Później stwierdziłem, że nasz "System" jest przynajmniej równie wiekistowski, co np. klasistowski - może to specyfika mej ówczesnej nastoletności, ale cóż, właśnie nastolatkiem jest być ciężko (chyba banalne). W razie konfliktu ucznia z nauczycielem uczeń mógł chyba tylko prosić innego nauczyciela o pomoc - lub np. zaatakować jego samochód albo coś;/ Pozycja ucznia wobec nauczyciela była żałosna. Kojarzę też z mej podstawówki i liceum dwóch wuefistów i księdza przeniesionych zaledwie za podglądanie i smyranie uczennic i uczniów. Z drugiej ręki od przyjaciółki - jej pan od ZPT rzucał obsceniczne, molestujące wypowiedzi, a gdy dziewczyny go nagrały i dały nagranie dyrektorce, pechowo zaginęło. Pewno trochę akurat w sprawie pedofilii się poprawiło.
Z drugiej strony teraz w szkołach ponadpodstawowych jest chyba jeszcze większy rygor niż w l. 90-tych, zamykanie drzwi, wpuszczanie i wypuszczanie o kontrolowanej porze, ochrona (która nie ogranicza wcale przemocy między uczniami, a pewnie między uczniami i nauczycielami też słabo), nie tak dawno mundurki, wzywanie policji na uczniów "narkomanów", "pewnie dilerów". Szczególnie uderzyły mnie klimaty w gimnazjum na
Szmulkach (slums w Warszawie), robiłem za ojczyma nastolatce dość niedawno i byłem przerażony.
Nie znam się na szkolnictwie, a funkcja "przystosowawcza" jest też potrzebna (proszę nie pomijajmy, nie czarujmy się aż tak Edukacją i Nauką, funkcja edukacyjna wydaje mi się przereklamowana, a raczej ograniczona w naszych warunkach). Intuicja podpowiada mi, że przyoszczędzenie na nauczycielach pogorszyłoby tylko sprawę, zatem racja redaktorze. Po co to pisałem? Myślę, że nie zawsze nauczyciel to superbohater kiełznający zdziczałą młodzież, czasem poniża, wyśmiewa, tresuje etc. i jego wszechwładza deprawuje, on lub ona jest agresorem wobec uczniów. Myślę, że z tym fajnie byłoby coś zrobić, tylko jak?, choćby w dyskursie, uczniowie są przedmiotami, myślimy gł. o nauczycielach, budżecie, rodzicach, czemu np. student gdzieniegdzie może oceniać wykładowców, a uczeń nauczycieli nie? Bo nie płaci? Bo nieletni (na ogół)? To nie człowiek czy jak?;)
Bardziej ontopicznie, jako uczeń stwierdziłem (i podtrzymuję opinię), że ZAROBKI NISKIE, ALE trochę jak krawężnikom, IM SIĘ PŁACI POCZUCIEM WUADZY.
W każdym razie kolejny argument, żeby na nauczycielach nie oszczędzać.
Ps. Klnę się na honor anonimowego łosia z internetu, i mój własny ojciec nauczyciel, akademicki ale zaczynał w liceum i również zauważyłem korelację z deprawowaniem od władzy. Emo, wiem, mam nadzieję, że nie nudne, jakoś nikt nie pisał w ten deseń, ktokolwiek ma, miał podobnie albo się zgadza?