WO wychodzi z szafy!
Cash wielkim tekściarzem był! Highwayman jest niezły, ale dla lewaka-postmetala Men in Black to hymn. Do tego Walk the Line, Ring of Fire i cała płyta z tour więziennego.
Wyskoczyłbym z sympatią do Dylana, ale się wstydzę. Z country filmowego mam sentyment do North to Alaska i Paint Your wagon. O Sailing to Philadelphia i Molly of the West już pisałem. Jest też "Blackleg Miner" z wyraźnym podtekstem związkowym.
Strasznie fajne w korzeniach country jest przeplatanie się go z folklorem murzyńskim i morskim. Szesnaście ton śpiewali proletariusze przewalający lód pod Hornem i bawełnę pod Savannah. W XVIII-XIX wieku, kiedy obieg kultury popularnej (znaczy pozadworskiej) był bardzo lokalny, szanty były prekursorem dzisiejszej popkultury. Didżej (na etacie załogi statku, szamana czy pastora) jumał pieśni murzyńskie, rolnicze, kowbojskie i tubylcze by mieć w zapasie dobrego seta, by móc uśpić sumienie klasy pracującej kiedy armator/plantator zwiał z wypłatą.![]()
![]()
Cash wielkim tekściarzem był! Highwayman jest niezły, ale dla lewaka-postmetala Men in Black to hymn. Do tego Walk the Line, Ring of Fire i cała płyta z tour więziennego.
Wyskoczyłbym z sympatią do Dylana, ale się wstydzę. Z country filmowego mam sentyment do North to Alaska i Paint Your wagon. O Sailing to Philadelphia i Molly of the West już pisałem. Jest też "Blackleg Miner" z wyraźnym podtekstem związkowym.
Strasznie fajne w korzeniach country jest przeplatanie się go z folklorem murzyńskim i morskim. Szesnaście ton śpiewali proletariusze przewalający lód pod Hornem i bawełnę pod Savannah. W XVIII-XIX wieku, kiedy obieg kultury popularnej (znaczy pozadworskiej) był bardzo lokalny, szanty były prekursorem dzisiejszej popkultury. Didżej (na etacie załogi statku, szamana czy pastora) jumał pieśni murzyńskie, rolnicze, kowbojskie i tubylcze by mieć w zapasie dobrego seta, by móc uśpić sumienie klasy pracującej kiedy armator/plantator zwiał z wypłatą.
