@amatil
Źle się zrozumieliśmy. Nie chodzi mi o to, że się wtedy brało rzeczy na handel. Chodzi mi o to, że już wtedy można było zupełnie spokojnie niektórych rzeczy nie brać ze sobą za wszelką cenę. Skoro moich wybitnie nie-kasiastych rodziców było stać na to, by na miejscu kupować pomidory (za bezcen!), to tym bardziej kogoś, kto regularnie jeździł na trasie sweterki z Turcji - kieleckie bazary - lodówki do Grecji. Jasne, my mieliśmy ze sobą kuchenkę, sos sojowy, wegetę i co tam jeszcze, ale akurat podstawowych produktów nie opłacało się wozić 3k kilometrów, ani wtedy, ani dziś. Te nieszczęsne pomidory czy kabaczki to właśnie taki odpowiednik brania wody w butelkach do Austrii. Serio, nawet przy zachowaniu proporcji (vouchery, kwoty dewizowe, inne ceny paliwa, inne czasy) wiezienie słoików do Grecji jest droższe, niż kupowanie pomidorów na miejscu. Że nie wspomnę o zdrowiu układu trawiennego potraktowanego w tamtym klimacie dietą z gołąbków słoiczkowych.![]()
![]()
Źle się zrozumieliśmy. Nie chodzi mi o to, że się wtedy brało rzeczy na handel. Chodzi mi o to, że już wtedy można było zupełnie spokojnie niektórych rzeczy nie brać ze sobą za wszelką cenę. Skoro moich wybitnie nie-kasiastych rodziców było stać na to, by na miejscu kupować pomidory (za bezcen!), to tym bardziej kogoś, kto regularnie jeździł na trasie sweterki z Turcji - kieleckie bazary - lodówki do Grecji. Jasne, my mieliśmy ze sobą kuchenkę, sos sojowy, wegetę i co tam jeszcze, ale akurat podstawowych produktów nie opłacało się wozić 3k kilometrów, ani wtedy, ani dziś. Te nieszczęsne pomidory czy kabaczki to właśnie taki odpowiednik brania wody w butelkach do Austrii. Serio, nawet przy zachowaniu proporcji (vouchery, kwoty dewizowe, inne ceny paliwa, inne czasy) wiezienie słoików do Grecji jest droższe, niż kupowanie pomidorów na miejscu. Że nie wspomnę o zdrowiu układu trawiennego potraktowanego w tamtym klimacie dietą z gołąbków słoiczkowych.
